Chyba jednak nie tędy droga
Prezentacja "polskiego" elektrycznego dostawczaka
W październiku w Warszawie odbyła się konferencja, na której przedstawiono tak zwany nowy polski dostawczy samochód elektryczny. Właściwie słowa tak zwany trzeba byłoby dodać zarówno przed nowy, przed polski, jak i właściwie przed... elektryczny. Dlaczego? O tym zaraz, a na razie oddajmy głos producentowi, czyli FSE - Fabryce Samochodów Elektrycznych z Bielska-Białej.
W dobie szybkiego rozwoju aglomeracji i narastającego problemu smogu europejskie miasta zaczynają wprowadzać zakaz poruszania się pojazdami spalinowymi po ich śródmieściach, na korzyść bezemisyjnych środków transportu. To zielone światło dla naszego projektu, który skupia się na rynku wykazującym potencjał dynamicznego wzrostu, jakim jest produkcja i sprzedaż lekkich, elektrycznych pojazdów dostawczych – powiedział Thomas Hajek, twórca nowego pojazdu o nazwie FSE M, a zarazem prezes zarządu FSE Fabryka Samochodów Elektrycznych sp. z o.o. oraz FSE Holding SA.
Innowacje? FSE M - jak mówią twórcy - jest pierwszym tego typu e-mobilnym samochodem dostawczym w klasie do 3,5 t, gotowym zarazem do produkcji seryjnej, a przy okazji jednym z trzech modeli, która spółka ma wprowadzić na drogi w ramach projektu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR) - INNOMOTO. FSE przekonuje, że model M ma zaspokoić rosnący popyt na ekologiczny transport miejski i spełni wymagania profesjonalnych kierowców w zakresie bezpieczeństwa, komfortu, oszczędności energii oraz niskich kosztów napraw i utrzymania samochodu.
Pojazd ma być oferowany w czterech różnych rozmiarach, z przestrzenią ładunkową od 3,4 m3 do 4,6 m3 i ładownością do 600 kg. Częścią projektu rozwojowego jest także wdrożenie innowacyjnych rozwiązań technicznych, takich jak instalacja zautomatyzowanego bezprzewodowego urządzenia do ładowania, dwukierunkowy system ładowania, integracja paneli fotowoltaicznych, wszystkie kontrolowane przez innowacyjny system zarządzania energią w celu zwiększenia zasięgu jazdy i poprawienia komfortu ładowania.
Gdzieś już to widziałem. Teraz już możemy wrócić do wątpliwości i słów "tak zwany". Otóż jeden rzut oka na ów "nowy i polski" samochód elektryczny i nawet mało wprawne oko zobaczy po prostu Fiata Doblo. Tak, dokładnie tego samego, które jeżdżą po ulicach od lat. Tyle, że FSE M to konstrukcja, w której zmieniono silnik i dodano baterie. Oczywiście m.in. kosztem ładowności czy masy samego pojazdu.
Twórca pomysłu, wspomniany prezes FSE Thomas Hajek, był przez lata odpowiedzialny m.in. za stworzenie sieci dealerów Fiat Group w Polsce jako dyrektor zarządzający Fiat Professional Europe. Stąd zapewne wybór Doblo do przeróbek, ale jak bumerang musi powracać pytanie: "po co"? I chciałoby się je zadać przynajmniej kilka razy. Cóż z tego, że ten samochód jeździ, da się załadować pokaźną ilością towaru (chociaż przecież zauważalnie mniejszą niż oryginał) i ma dynamikę charakterystyczną dla elektryka? W jaki sposób ma rywalizować z samochodami rzeczywiście seryjnymi, produkowanymi przez koncerny? Choćby z pierwszym, który przychodzi na myśl, a dostępnym już od kilku lat, Renault Kangoo ZE (+ dodatkowo dostępnym w wersji Combi), który nie tylko ma większy zasięg, jest wygodniejszy i praktyczniejszy z bateriami pod podłogą (niższy próg), ale ma także, co w przypadku Polski z reguły o wszystkim decyduje, lepszą cenę?
Finanse? Projekt, jak podaje FSE, jest w pełni finansowany ze środków prywatnych, z kapitałem od inwestorów polskich, niemieckich i hiszpańskich. Firma zapowiada, że chce otworzyć okno inwestycyjne dla polskich inwestorów społecznościowych i dlatego wkrótce ma się rozpocząć pierwsza kampania crowdfundingowa. W rundzie zalążkowej chcemy zebrać 1 mln zł, aby wesprzeć uruchomienie produkcji oraz sprzedaży naszego pierwszego elektrycznego samochodu dostawczego i wzmocnić pozycję finansową dla dalszego rozwoju – powiedział Hajek. Spółka planuje także otwarcie kolejnych rund inwestycyjnych dla większych i instytucjonalnych inwestorów, w celu sfinansowania wzrostu i utworzenia przyszłej fabryki w Polsce, która pozwoli na produkcję masową opracowywanych przez FSE samochodów. W dłuższej perspektywie planujemy upublicznienie spółki, co umożliwi efektywne wyjście z inwestycji dla inwestorów crowdfundingowych – dodał prezes.
A jakie są cele? Powiedzieć ambitne, to niewiele powiedzieć. Strategia rozwoju zakłada wprowadzenie do 2020 roku do sprzedaży trzech modeli samochodów dostawczych. Docelowo będziemy w stanie zaoferować ponad 10 wersji pojazdów elektrycznych o ładowności od 235 kg do ponad 1000 kg i pojemności załadunkowej od 1 m3 do 15 m3. Będzie to najbardziej kompletna gama pojazdów na rynku lekkich samochodów dostawczych w Europie. Szacujemy, że sprzedaż samochodów do roku 2025 osiągnie 10 tys. sztuk - przekonywał prezes FSE.
Oczekiwania, a rzeczywistość. Nim jednak nastąpi świetlana przyszłość FSE, należałoby (znów) zadać kilka pytań. Najpierw więc przypomnijmy już istniejące dostawczaki elektryczne i ponownie zapytajmy, z kim chciałby nowy FSE-owy Fiat Doblo konkurować? I czym? Ceną, zasięgiem, ładownością? Po drugie co będzie (a będzie na pewno), gdy sam Fiat wypuści podobnej wielkości elektryczną wersję swojego modelu? Dodatkowo w ostatnich dniach doszło do fuzji dwóch gigantów motoryzacji: FCA (czyli m.in. Fiat, Chrysler, Jeep, Alfa Romeo) i PSA (Peugeot, Citroen, Opel) właśnie w celu wspólnej pracy na rzecz elektromobilności. Gigantyczna fuzja to również gigantyczne środki na rozwój. Możliwe, że to dla kogoś będzie zaskoczeniem, ale takie właśnie są potrzebne.
W jaki sposób FSE chce zbierając 1 mln zł w akcji crowdfundingowej dotrzymać kroku światowej motoryzacji? Znakomicie tę sesję pytań generalnie retorycznych, podsumować może przykład, nomen omen, także październikowy. Otóż w 2017 r. firma Dyson, znany producent odkurzaczy, zapowiedziała, że zamierza wziąć udział w elektrycznym wyścigu i ogłosiła plany wejścia na rynek samochodów na baterię z własnym, opracowanym przez siebie pojazdem. Chciała zainwestować w projekt niemal 2,5 mld (!) funtów, a jeszcze w maju zapowiadano debiut na rok 2021. Opracowano nawet własną, specjalną technologię budowy akumulatorów. Niestety, biznes to twarde liczby. Nasz zespół motoryzacyjny opracował w ostatnich latach fantastyczny samochód elektryczny, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację w motoryzacji, nie widzimy żadnego sposobu komercjalizacji produktu - powiedział kilka tygodni temu James Dyson, właściciel firmy. 2,5 mld funtów (czyli w przybliżeniu jakieś 12 mld zł) i brak możliwości komercjalizacji produktu? A może 1 mln zł i w pięć lat 10 tys. pojazdów na ulicach? A to dopiero początek – zapewnił prezes FSE Hajek. Czekamy więc. Nad Wisłą cudów było już przynajmniej kilka.
« powrót