Pierwsze doświadczenia z Niemiec
Po kilku miesiącach mogę pokusić się o pierwsze refleksje i porównania dotyczące obu krajów. Pominę sferę polityczną, bo gdy w Polsce mamy do czynienia z nachalną propagandą a la Putin, to w Niemczech nikt nawet nie pomyśli o tym, żeby tknąć Trybunał Konstytucyjny.
Pierwsze wrażenie to, że Niemcy pracują wolniej. Jeżeli powierzymy im jakiś projekt, to jego realizacja zajmie im, powiedzmy 3 tygodnie. Nasi zrobią to samo w 2 tygodnie, tyle, że stracimy kolejne 4 na poprawianie, a rzecz i tak nie będzie gotowa. Niemiecki produkt można spokojnie odpalać, na pewno zadziała. To oznacza, że oszczędzamy na czasie i przeżywamy mniejszy stres. Skórka warta wyprawki.
Druga obserwacja mówi, że jeżeli szef każe Niemcom coś zrobić, ale nie powie na kiedy to ma być gotowe, to oni rzucą wszystko (co może być często niebezpieczne) i zaczną to robić. Inna strona tego medalu polega na pewnym utrudnieniu w dyskusji. Jeżeli szef powie, co myśli, to tym samym dyskusja jest zamknięta. Trzeba będzie sporo wysiłku włożyć, żeby to zmienić.
Trzecia mówi, ze Niemcy są bardziej otwarci. Częściej się uśmiechają, łatwiej nawiązują rozmowę. Są przyjaźni i zawsze chcą pomóc. U nas wszyscy zapędzeni, z zaciętymi minami podążają w sobie tylko wiadomym kierunku. Na rozmowę nie ma czasu.
Kolejna dotyczy praktycznie Brandemburgii. Na autostradach i drogach samochodowych mają krocie kierowców do lewego pasa przyspawanych. To nic, że do następnego pojazdu do wyprzedzenia jest 3 km. Jadą z prędkością rzędu 100 km/h i już. Pomaga dopiero błyskanie światłami, bo na uprzejmy lewy kierunkowskaz nie reagują.
Każdą decyzję trzeba im wytłumaczyć, bo lubią rozumieć, co i dlaczego robią. Czasem wymaga to sporo cierpliwości, bo są dosyć drobiazgowi w swoich dociekaniach, ale ten wysiłek zawsze sie opłaci. Przekonani (nie tylko Niemcy) pracują z dużo większym zaangażowaniem i są dokładniejsi w tym, co robią.
Faktem jest, że niemal każdą czynność trzeba opisać w procedurze. Sami się z siebie śmieją mówiąc, że procedura odkręcenia hydrantu nakazuje wykonać trzy i pół obrotu kurkiem w prawo. Nam szczegółowe opisy wydają sie nudne i niepotrzebne, tymczasem w trakcie takiego opisywania odkrywa się wiele aspektów procesu, o których nie pomyśleliśmy wcześniej. To oznacza mniej niespodzianek, przede wszystkim dla klienta, także dla szefa (ci mają wybitną idiosynkrazję do niespodzianek nawet pozytywnych), a także dla samego pracownika. Maszyna pracuje równiej i bez wstrząsów.
Z pewnością nie dorównają nam nigdy w sztuce improwizacji. To ich pięta achillesowa. W sytuacji nietypowej patrzą jeden na drugiego i czekają, jak Belgowie w znanym dowcipie „na instrukcję z Brukseli”, czyli w tym przypadku na to, co powie szef. Ponieważ jestem swobodnie improwizującym Polakiem, to zawsze sobie poradzę, ale muszę ich nauczyć działania bez procedury. Są otwarci, więc da się to zrobić.
Powszechnie wiadomo, że są zdyscyplinowani, czyli nie pchają się przy wysiadaniu z samolotu, tylko czekają cierpliwie aż pasażerowie siedzący przed nimi się pozbierają i ruszą do wyjścia. Przy wsiadaniu nikt nie cwaniaczy, żeby wejść z tymi, którzy lecą klasą business, czy mają złote karty. W pracy przerwa jest święta, ale niemal nikt jej nie przedłuża, a jak pracuje to pracuje.
Sam kraj jest ciekawy i po prostu inny. Wydawałoby się, że 100 km od naszej zachodniej granicy lasy będą podobne, ale tak nie jest. Przeważają drzewa liściaste, być może u nas przewaga sosen jest efektem polityki nasadzeń jeszcze z czasów PRL (choć przy obecnym rządzie niczego mądrzejszego nie należy się spodziewać). Wokół Berlina jest wiele jezior, czego Warszawa może tylko pozazdrościć. Sezon na szparagi zaczyna się tu o 3 tygodnie wcześniej, niż u nas, a i szparagi same w sobie jakieś grubsze od naszych, chyba, że te grube sprzedaliśmy do Niemiec. Ceny są dość podobne, najzabawniejsi są Niemcy na bazarach w Słubicach płacący praktycznie tyle samo, co u siebie. No cóż siła plotki, że tam taniej wielką jest.
[ piotrmsikorski@poczta.onet.pl ]
« powrót